Rozpusta i swawola, czyli rzecz o karnawale

Karnawał to okres zimowych zabaw, pochodów, maskarad i balów. Ten radosny i wesoły czas rozpoczyna święto Trzech Króli, a kończy Środa Popielcowa, czyli popielec. Najbardziej znane i widowiskowe karnawały odbywają się Rio de Janerio w Brazylii, we włoskiej Wenecji, na Wyspach Kanaryjskich, w Niemczech i Belgii. W tej ostatniej, najciekawszym widowiskiem ulicznym – jednym z najstarszych w Europie – jest karnawał organizowany w Binche. W 2003 r. został on proklamowany Arcydziełem Ustnego i Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości, a w 2008 r. trafił na Listę reprezentatywną niematerialnego dziedzictwa UNESCO.

W dawnej Polsce funkcjonowała staropolska nazwa zapusty. Był okres polowań, wesel, balów, hucznych zabaw, maskarad, kuligów, obżarstwa, pijaństwa i innych grzechów ludzkich, określanych przez pamiętnikarzy ogólnym mianem „swawoli”. O zapustach pisała m.in. historyczka i pisarka Maria Ziółkowska:

„Owe zapustne rozrywki były tak wielkie, że co wstrzemięźliwsi kaznodzieje nazywali je nie zapustami, lecz – apage satanas! – „rozpustami”. A jeden z ambasadorów sułtana tureckiego Solimana II Wspaniałego (1520-1566), powróciwszy do Stambułu, opowiedział swemu władcy, że w pewnej porze roku chrześcijanie dostają warjacji i dopiero jakiś proch sypany im w kościele na głowy leczy takową. Najbardziej hulaszczo obchodzono ostatnie trzy dni karnawału, mięsopusty. „Mięsopust” to „mięsa opust”, opuszczenie mięsa na czas nadciągającego postu. Dni te nazywają się do dziś ostatkami, a kiedyś mówiono na nie także „kuse dni” albo „dni szalone”.

Ksiądz Jakub Wujek (1541-1597), teolog, filozof, znany głównie z tego, że przełożył Biblię na język polski piękną, renesansową polszczyzną, wybrzydzał nad hulakami: Post, odrzucają, ale mięsopusty od czarta wymyślone bardzo pilnie zachowują. A Grzegoż z Żarnowca (ok. 1528-1601), pisarz i kaznodzieja kalwiński, choć spierał się z ks. Wujkiem, jezuitą, w wielu sprawach, tu zgadzał się z nim całkowicie, twierdząc, iż większy zysk czynimy diabłu trzy dni rozpustnie mięsopustując, aniżeli Bogu czterdzieści dni nieochotnie poszcząc. Mikołajowi Rejowi szczególnie grały na nerwach zabawy maskaradowe. „W niedzielę mięsopustną – drwił złośliwie – kto zasie nie oszaleje, (…) twarzy nie odmieni, maszkar, ubiorów, ku diabłu podobnych sobie nie wymyśli, już jakoby nie uczynił krześcijańskiej powinności dosyć„.

Skąd się wziął karnawał?

Językoznawcy i badacze nie są zgodni. Znamienity badacz Zygmunt Gloger twierdzi, że wyraz ten pochodzi od włoskiego carn-awal, carnivoro, czyli mięsożerstwo. Genezę tej tradycji badacz upatruje w świętach pogańskich „lupercalia i bachanalia zwanym”. Generalnie karnawał ma swe źródło w pogańskich  kultach płodności i  agrarnych.

Językoznawcy wywodzą wyraz karnawał od włoskiego carnevale, pochodzącego z łaciny carnem levāre , czyli mięso usuwać bądź caro, vale  – żegnaj mięso. Jeszcze inni od łacińskiego carrus navalis, czyli wóz okrętowy, a raczej ukwiecony rydwan rzymskiego bożka Bachusa. Ta ostatnia etymologia związana jest greckimi i rzymskimi mitami. Pięknie to opisała Maria Ziółkowska:

„W starożytnej Grecji wczesną wiosną, w dniach jedenastym, dwunastym i trzynastym miesiąca Anthesterion („kwietnia”, od Anthos – kwiat) obchodzono uroczystość zwaną Anthesteria, trzydniowe święto rozwijających się drzew, kwiecia, przebudzonej do nowego życia natury. Owo ukazanie się bujnej wiosny pojmowali Grecy jako epifanię, czyli pojawienie się na ziemi Dionizosa, boga ekstazy wyzwalającej w przyrodzie i w ludziach wszelkie namiętności, boga wina i radości życia nie zapominającego jednak o zmarłych. Liczne podania mówią, że właśnie w tych dniach młody, w równym stopniu wesoły, co rozpustny, Dionizos powracał zza gór i mórz do swojej pięknej ziemi ojczystej, Grecji, i tu oddawał się wielce swawolnym zabawom i nieumiarkowanemu pijaństwu. Na okręcie oplecionym winoroślą i zaopatrzonym w koła, objeżdżał grody i szalał. Oczywiście nie sam! Malowane greckie wazy pokazują go w towarzystwie sprośnych satyrów, koźlonogich demonów obfitości, zalecających się lubieżnie do przedstawicielek płci pięknej – nimf, menad i tiad, czyli bachantek, zamroczonych winem, ale za to jaśniejących promienną radością. Gdziekolwiek się pokazali, ziemia wybuchała niepowstrzymaną obfitością, karmiącym matkom piersi wzdymały się mlekiem. W Teos, jońskim grodzie, gdzie przyszedł na świat Anakreon (ok. 550-495»p.n.e.) poeta liryk, śpiewak miłości i wina, w Elidzie nad Morzem Jońskim, w miejscu igrzysk olimpijskich, a także na Andros górzystej wyspie na Morzu Egejskim wino tryskało strumieniami wprost z ziemi w łakome usta czcicieli Dionizosa. Ożywienie w przyrodzie budziło także umarłych, zawsze chętnych do przestawania z ludźmi na powierzchni ziemi, a szczególnie podczas wielkich świąt. Rozradowana, otwarta dla wydania roślinności ziemia pozwalała duszom swobodnie wyjść na światło dzienne i cieszyć się wiosną.(…)

W Rzymie w tym samym miejscu, zwanym tu Februarius (luty), obchodzono także wiosenne Zaduszki, Feralia. Tutaj też składano duchom ofiary – z soli, owoców, mąki zwilżonej winem, z wieńców i luźno rzucanych fiołków, szczególnego przysmaku zmarłych. Ale tutaj również, podobnie jak w Grecji, utrzymywano dystans bezpieczeństwa. Zamykano świątynie, nie używano kadzideł, aby wonny dym nie zwabił wielu duchów w jedno miejsce, nie oddalano się zbytnio z domu w obawie przed spotkaniem z duchami na nieznanych drogach. Powstały liczne gusła i zabobonne zakazy. (…) Nie bez przyczyny dni Feraliów, dni feralne, utrwaliły się w świadomości wielu pokoleń, aż do dziś, jako dni pechowe.(…)

Podobieństwo Anthesteriów i Feraliów, ten sam czas obchodzenia owych świąt, a także wpływy kulturalne Grecji sprawiły, że rzymskie Zaduszki zaczęły się coraz bardziej hellenizować, aż wreszcie i okręt boga Dionizosa, zwanego w Rzymie Bachusem, dobił do słonecznych brzegów Italii.  A jak dobił, to i pozostał. Jako „carrus navalis” – wóz okrętowy. Pozostał na długo. Bo jeszcze w połowie XVIII wieku, jak informuje jezuita Guilio Cesare Cordano, rzymskie damy woziły się w karnawale na rydwanach przypominających okręt na kołach”.

Karnawały na świecie

Toczący się wesoło carrus navalis przejechał całą Europę. W Hiszpanii, Portugalii, Francji nazwano go karnaval, u nas karnawał. W rozpędzie dotarł do Brazylii, Peru (sławne obchody karnawałowe w Puno), przetoczył się nawet za Ural! W Archangielsku i zachodniej Syberii – jak podaje Maria Ziółkowska – widziano jeszcze w początkach XIX wieku ogromny okręt, umieszczony dla odmiany na saniach, zaprzężony w siedemdziesiąt par koni!

Popularność i unikatowość karnawałów sprawiła, że w 1980 r. w Luksemburgu powołano do życia Międzynarodową Federację Miast Karnawałowych (skrót. FECC). Zrzesza ona ponad 500 członków i organizacji reprezentujących 100 miast w 52 krajach. Raz do roku wszyscy członkowie organizacji – miasta, organizacje i indywidualni członkowie – spotykają się na forum i mają możliwość promowania swoich tradycji. Te najcenniejsze i najciekawsze zostają wpisane na Listę reprezentatywną światowego dziedzictwa UNESCO.

Karnawał w Polsce

W Polsce szlachta szalała podczas karnawału. Oprócz hucznych zabaw, popularne były zwłaszcza kuligi. Ale nie tylko szlachta głośno się bawiła! W miastach radośnie i głośno bawiono się po gospodach, po domach, a nawet pod gołym niebem. Urządzano biesiady i barwne pochody maskaradowe. Mężczyźni przebierali się za Cyganów i Żydów. Kobiety przeważnie za Cyganki lub wielkie damy. Jak to ujęła M. Ziółkowska:

 „A te, które czuły się autentycznymi damami, przywdziewamy tylko maseczki na twarz. Już w XVI wieku maszkarnicy krakowscy wyrabiali trzy rodzaje masek zapustnych dla płci pięknej. Maska panieńska z przykrywkami kosztowała złoty, białogłowska 16»groszy, babska groszy 20”.

Wieś hulała po karczmach. Drogami włóczyły się tabuny wesołych przebierańców. Odwiedzali domy, śpiewali i „komedyami” bawili gospodarzy, a z uzbieranych darów urządzali sobie ucztę z tańcami i gorzałką. Kościół chcąc zapobiec grzesznej rozpuście, ustanowił na czas karnawału nabożeństwo zwane czterdziestogodzinnym. Jego największym orędownikiem był arcybiskup gnieźnieński Stanisław Karnkowski.

Karnawał na Górnym Śląsku

W górnośląskich wsiach zwyczaj karnawałowy, zwany mięsopustem, wiązał się ze słowiańskimi tradycjami wyganiania zimy. O takiej pogańskiej genezie karnawału pisał m.in. w 1928 r. popularny wówczas „Oberschelischen im Bild” (był ilustrowanym dodatkiem do niemieckiego tygodnika „Oberschlesischer Wanderer” ukazującego się w okresie od 15 lutego 1924 r. do 25 czerwca 1936 r.). W numerze 7 gazety z 1928 r. pisano m.in. że jak się poznać karnawał w jego prawdziwym obliczu, to:

 „(…) trzeba się udać na „prymitywne” imprezy karnawałowe ludności wiejskiej, w których można doszukać się jeszcze śladów dawnej obrzędowości.  Tam właśnie karnawałowe psikusy nazywane są  przepędzaniem zimy. Żądni przygód chłopcy w przebraniach chodzą od domu do domu, z miejsca na miejsce. Zimę przedstawia postać niedźwiedzia, którą eskortuje policja i aresztuje i …wydala z miejscowości. Towarzyszą im chłopcy przebrani za Cyganów, wędrownych muzyków i przy dźwiękach melodii, poprzez najróżniejsze dowcipy i psikusy, wyrażają radość z wypędzania zimy”.

Był to też okres urządzania wesel, kojarzenia par, biesiad i spędzania czasu we wspólnocie. Najczęstszą formą rozrywek były zabawy taneczne urządzane w karmach lub salach nadających się do tych celów. Jerzy Pośpiech twierdzi, że były one „prawdziwym świętem dla całej wsi”. Wodzono wówczas po wsiach niedźwiedzie (zwane berami), organizowano babskie combry, spotykano się na tzw. Federbalach, podczas których skubano pierze, śpiewano i radośnie biesiadowano. W Kostowie pod Byczyną chodziły bakusy (zwyczaj zaginął po 1947 r.), a w Popielowie chodzono od domu do domu z cepem, czyli kozą. Niektóre zabawy mięsopustne kończyły się o północy tzw. pogrzebem basów – o północy milkła muzyka, a instrumenty muzyczne chowano do futerałów, kładziono na ziemi lub przenoszono do innego pomieszczenia. Kropiono je wódką lub winem przy smętnych tonach żałobnej pieśni. Był to znak, że nastał okres Wielkiego Postu i nie można się już bawić, tańczyć i muzykować.

Szczególne znaczenie miał ostatni czwartek przed Wielkim Postem zwany tłustym czwartkiem. Gospodynie przygotowywały wówczas tłuste i obfite posiłki i piekły pączki – zwane kreplami – baby i kołacze. Najadano się do syta, aby zapamiętać smak tłuszczu przed trwającym czterdzieści dni Wielkim Postem.

Literatura:

Gloger Z, Encyklopedia staropolska, t. I, Warszawa 1972.

„Oberschlesien im Bild” 1928 nr. 7 i 10; 1929 nr 3; 1932 nr 6; 1934  nr 7 i 1935 nr 13.

Ogrodowska B., Polskie obrzędy i zwyczaje doroczne, Warszawa 2009.

Ogrodowska B., Zwyczaje, obrzędy i tradycje w Polsce. Mały słownik, Verbinum 2001.

Pośpiech J., Zwyczaje i obrzędy doroczne na Śląsku, Opole 1987.

Stańczuk E., Karnawał dawniej i dziś, [w:] „Wiadomości Rolnicze”, 2015 nr 1.

Ziółkowka M., Szczodry Wieczór, Szczodry Dzień – obrzędy, zwyczaje, zabawy, Warszawa 1989.

Fotografie: „Oberschlesien im Bild”, Piotr Szafrański, Paweł Uchorczak, Sandra Murzicz

Polecamy:

https://nikidw.edu.pl/2022/01/03/karnawalu-nastal-czas/

Galicyjskie tradycje karnawałowe