Legenda o kamieniu diabelskim z okolic Starego Grodkowa

Dawno, dawno temu… Tak powinna zaczynać się każda bajka, baśń czy legenda. Jak się okazuje na przestrzeni czasu wszystkie wymienione kategorie zmieniają nieznacznie swoje znaczenie. Bajki nie uczą dzieci, tylko mają „zajmować im czas”. Z pokolenia na pokolenie tracą dawne tradycje znaczenie i dotyczy to nawet bajek. Historyczny Górny Śląsk ma się czym pochwalić, jeśli chodzi o bajki i legendy.

Jedne ze starszych zostały spisane przez Ludwiga Grabińskiego, pod płaszczykiem dawnych podań, przesądów i wierzeń opisuje historie opowiadane niegdyś na Śląsku. Wśród nich znajdują się opowieści z Wrocławia, Toszka, legendy o diabłach, mnichach, cudownych lekarstwach i wierze w duchy. Wrzucone opowieści, jak w przysłowiowy gar zwany bajkowym tyglem śląskim. Jak sam pisze we wstępie, „legendy i przesądy są przejawem pamięci o dawno minionych czasach, ale są to dwie różne rzeczy i należy je traktować oddzielnie. Ponieważ przesądy są wynikiem starszego pogańskiego pochodzenia, w przeciwieństwie do legend”.  Wśród wielu wspaniałych legend, jedną warto przybliżyć, a dotyczy ona pewnego  diabelskiego kamienia w zamku Schallenstein.

Na wzgórzach pomiędzy Starym Grodkowem w Sieroszowem znajdują się ruiny starego zamku. Niegdyś wznosił się okazale i przestronnie, dając schronienie swoim właścicielom. Dookoła otaczały go trudne do przejścia ścieżki i wyboje. Zgodnie z legendą właścicielem zamku był człowiek, który nie szanował ani swoich bliskich, ani poddanych, nie szanował też żadnych praw ani boskich, ani ludzkich. Jego ulubionym zajęciem było organizowanie obfitych uczt, na które zapraszał grono gości. Bardzo długo trwały owe hulanki i swawole, a gdy kończyły się napoje i jedzenie, a goście niespiesznie udawali się do swoich domów, często było słychać utyskiwania na niekorzystną drogę powrotną. Krzyki i przekleństwa długo jeszcze unosiły się na odchodzącymi biesiadnikami, a czasem i zdarzały się wypadki, po których nie wracali do domów. Gospodarz chciał zaradzić tej niedogodności i zapragnął wybudować most nad najgłębszym, południowym wąwozem doliny. Postanowił poprosić diabła do pomocy.  Diabeł na wezwanie się stawił i po omówieniu szczegółów podpisali obaj umowę, w której diabeł zobowiązał się, że po trzech dniach stawi się i w ciągu jednej nocy wybuduje most, ale żaden kogut pianiem nie może przeszkodzić mu w pracy. W zamian za to, miał zabrać właściciela, jak nadejdzie jego czas, razem z ciałem do piekła. Pan na zamku wydał natychmiast rano dekret, aby zabić wszystkie koguty. Trzeciego dnia niebo posmutniało, poczerniało, aż stało się czarne jak węgiel. Zewsząd dobiegały odgłosy burzy, a niebo i drzewa rozbrzmiewały przeraźliwa melodią. O północy diabeł zabrał się do pracy. Z daleka przywlókł trzy duże kawałki skały, które chciał dać jako podstawę jednego z bocznych filarów. I już miał dokończyć budowę, gdy nie wiadomo skąd rozległo się głośne pianie koguta, a skały spadły na diabła, który tylko prychnął gniewnie. Diabeł bezsilny musiał wrócić do piekła. Kogut jak się okazało, należał do kobiety, która schowała go głęboko w piwnicy, który przebudziwszy się w nieznanym miejscu, zapiał ze strachu.

Do dziś dnia kamienie wciąż leżą obok potoku, który płynie z dna doliny w południowej części wąwozu i nazywają je ludzie „Diabelskimi kamieniami”…

dr Magdalena Przysiężna-Pizarska